niedziela, 5 marca 2017

Od Mangle;-;

-Lucy!- usłyszałam głos. Kochany głos mamy, gotującą coś pysznego. No tak, przecież ona jest urodzoną kucharką.
Odwróciłam się, i, bez śladu uśmiechu, zeszłam po schodach.
-Tak?- spytałam. Poprawiłam swoje różowe włosy, pod którymi się kryło moje czarne oko.
-Zaraz obiad... idź zawołaj tatę!- powiedziała matka, lecz później ododała informację: Jest w swoim pokoju.
Pogłaskała mnie po głowie, i uśmiechnęła się czule. Kiwnęłam głową, i poszłam do ojca.
Przechyliłam drewniane, lakierowane drzwi, i zaglądnęłam do środka. Jasna komnata, z niebieskim dywanem, karmazynową kanapą, fioletowymi zasłonkami w malownicze kolorowe kwiatki oślepiły mnie na chwilę. Później jednak wszystko się poprawiło.
-Tato?- spytałam cicho. Otworzyłam drzwi szerzej, od czego wydały one przeraźliwe skrzypnięcie.- Jesteś tam?
Ojciec przeglądał jakieś papiery. Zobaczyłam trochę tam fotografii... ja jako noworodek..?
-Tato?- spytałam, ciut głośniej. Ten nagle spojrzał na mnie, i schował papiery do środka brązowej koperty.
-Tak, córeczko?
-Obiad...
-A! Już idę!- uradowany, wyszedł z pokoju.
Byłam ciekawa, co tam tata chował w tych papierach? Jednak nie chciałam być nazbyt ciekawska, i poszłam za ojcem do kuchni.
Gdy już tam byłam, zjadłam szybko pomidorówkę i makaron z truskawkami i słodką śmietaną.
-Dziękuję...- mruknęłam cicho, i poszłam do swojego pokoju.
Spakowałam się do szkoły, która była jutro, i usiadłam za biurkiem. Wzięłam mój zeszyt z Japonią... z tym krajem, do którego marzę polecieć...
Zaczęłam rysować. Bazgrolić coś, czego nie można było nazwać "czymś". To był... lis? Biały lis z różowym sercem na "piersi", mordce i na końcówce ogona.
Do pokoju weszła mama, uśmiechnięta, jak zawsze, i tata, również ucieszony.
-Lucy... mamy dla ciebie prezent...- zaczęła matka.
-Z jakiej to okazji?- spytałam, i uniosłam prawą brew.
-Po prostu chcemy, abyś była szczęśliwa...- odpowiedział ojciec, i wziął z torby...
Kimono! Czerwone, z sakurą na dole! Jednak nie umiałam uśmiechnąć się... dlaczego?
-Dziękuję!- powiedziałam, i wzięłam japońską suknię. Uściskałam rodziców, oni mnie, i szybko założyłam kimono.
Nie dokończyłam swojego rysunku, poszłam od razu spać, w sukni...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Zadzwonił budzik. momentalnie usiadłam na łóżko, a czerwona japońska suknia była na mnie.
Szybko się uczesałam. Przypomniałam sobie, że dzisiaj jest w szkole festiwal Japonii! Pozostawiłam kimono na sobie.
Szybko zeszłam ze schodów, weszłam do kuchni i wzięłam śniadanie. Pomachałam rączką mamie i tacie, i pobiegłam do szkoły.
Nagle zderzyłam się z kimś... Upadłam na ziemię, po czym popatrzyłam na winowajcę.
[...] On spojrzał na mnie, a ja na niego... [...]Jestem Miszczem Gimpa xd
Był to jakiś chłopak, trochę wyższy ode mnie, z ciemno-czerwonymi włosami. Dokładniej go nie widziałam, przez łzy obraz był rozmazany. Miał w ręce piłkę do football.
-Prz-przepraszam...- szepnęłam. Chłopak pomógł mi wstać. On spojrzał na mnie, a ja na niego...
Pobiegłam dalej, i, nie wiedzieć czemu, miałam łzy w oczach.
-Czekaj!- wykrzyknął "rudy" /xd/, jednak ja już byłam daleko od niego.
Pojawiłam się przed szkołą. Weszłam do niej. Inni mieli jakieś dziwne papierowe stroje.
Popchnęli mnie. Spadłam na podłogę, i skuliłam się. Ścisnęłam mocno oczy, czekają czegoś okrutnego.
"Proszę bardzo! Zabijcie mnie! Droga wolna!" krzyczałam w myślach. Kopnęli mnie w plecy. Skuliłam się jeszcze mocniej.
-Proszę przestać!- kobiecy głos zadźwięczał nade mną. Otworzyłam oko. Potem drugie... Wstałam, trzymając się za głowę...-Panna Lucy? Dobrze się pani czuje?
Ten głos należał do pani Dyrektor. Ta się odwróciła do dręczących mnie chłopaków.
-Jeszcze jedno takie, i wydalam/tak bardzo wydalam♥/ was ze szkoły! Zrozumiano?!
-Tak, proszę pani...- powiedzieli, z ukrzyżowanymi palcami za plecami.
Chciałam powiedzieć, że to już najwyższa pora, by usunąć ich ze szkoły... ile razy już tak mi robili?!
Jednak mój charakter na to nie pozwalał. Kiwnęłam głową. Zadźwięczał dzwonek. Zaczął się Festiwal Japoński. Poszłam do sali, w ogóle zapominając o Dyrektor i innych. Szłam, patrząc w dół. Nazbyt dobrze znałam drogę do sali gimnastycznej, która prowadzi nas do podwórza, gdzie będzie ten Festiwal.
Weszłam na dwór, i, poprawiając włosy, ruszyłam w stronę miejsca, gdzie mają siedzieć uczniowie. Usiadłam na szare krzesło, po czym patrzyłam w dal.
Wreszcie zaczął się Festiwal! Na początku Japonki tańczyły, później gra z ogniem, a na końcu zapraszali jakiegoś ucznia na scenę.
-No to wybieramy...- zamyślił się Japoniec z jego narodowym akcentem.- Ciebie!- pokazał palcem...
Na mnie! Wstałam powoli, i, przechodząc ostrożnie między krzesłami, weszłam na scenę. Ukłoniłam się, jak to damom należy, i poprawiłam włosy, od czego Japończyk ujrzał moje czarne oko...
Widać, że żałował, iż mnie wybrał. Bał się mojej osoby... Od razu zrozumiałam - muszę zejść ze sceny jak najszybciej.
Odwróciłam się, i, powstrzymując płacz, jak najszybciej wyskoczyłam ze sceny.
Wytarłam łzę, i wpadłam znowu na kogoś. Była to blondynka.
-Przepraszam...- powiedziałam bardzo cicho, i szybko wstałam. Biegłam dalej.
Nagle pojawiłam się przed moim domem. Weszłam do niego, i, patrząc w dół, weszłam po schodach.
-Kochanie!- zawołała mama z dołu.- Lekcje już się skończyły?
Nie odpowiedziałam. No bo po co? I tak nie zrozumie niczego przez mój "szloch"...
Zamknęłam oczy... i zasnęłam...
Czekaj... czy to.. sen?
Pizzeria... Fioletowy mężczyzna...
Nagle wszystko się jakby zatrzymało. Widziałam samą siebie, a przed moim gardłem był nóż. Człowiek się złowieszczo uśmiechał. Za nim ujrzałam... tego chłopaka? Tego z ciemno-czerwonymi włosami... Tak, to był on! Jednak już widziałam go wyraźniej. Miał rozczochraną fryzurę, żółte oczy, bluzę takiego samego koloru co jego włosy... Miał również opaskę na oko jak u pirata. Bladą twarzyczkę przyozdabiały rany.
Widać było, że miał krzyknąć... Dlaczego?
Nagle wszystko się poruszyło, a ostry srebrny nóż wetknięto do mojego gardła... Krzyk rudego chłopaka przelatywało się echem...
Odruchowo podniosłam głowę, i otworzyłam oczy. Tak, to był sen... Ale w sumie, dobrze by było, gdyby to się wydarzyło naprawdę...
Zaraz.. co ja gadam?! Albo...
Nie. Moje życzenie to moja śmierć...
Zrobiłam głęboki wdech i wydech, i usiadłam na łóżku. Wstałam, otworzyłam okno. Na końcu zeszłam na dół po drewnianych schodach, i wzięłam ciastko upieczone przez moją mamę.
Poszłam na górę, położyłam się na łóżku, i spróbowałam zasnąć. Może się to udało...
Nagle obudziło mnie światło... Otworzyłam słabo oczy, i je znowu zamknęłam od jasnego światła. Był słoneczny poranek... Usiadłam na łożu, i zasłoniłam rękoma oczy. Słoneczne promienie oświecały cały pokój. Podniosłam się z lekkim trudem, i ubrałam się już normalnie.  Nałożyłam na siebie różową sukienkę z białymi kropkami  i uczesałam włosy tak, że końcówki były "zakręcone" /magia xdd/. Zeszłam po schodach, pożegnałam się z mamą, nakładając trampki. Wyszłam z domu, i podbiegłam do szkoły. Kiedy już dotarłam do celu, weszłam do placówki, i od razu się potknęłam, nie wiem jak... Okazuje się, że ktoś mi podstawił stopę, a ja upadłam na kogoś... Był to ten sam chłopak, którego widziałam wczoraj i we śnie!
-Emm... Lepiej na siebie uważaj...- powiedział, i popatrzył się na mnie. Kiwnęłam głową, i odsunęłam się od chłopaka. Już chciałam pójść, jak on złapał mnie za rękę.- Poczekaj! Jestem Jack. Kiedy się spotkaliśmy przedtem... chciałem ci to powiedzieć...
Spojrzałam na niego, i, milcząc, patrzyłam na jego opaskę jak u pirata. Po co on ciągle ją nosi? Jednak, nie myśląc już o szczegółach, zrobiłam nieufny krok... do przodu? Podniosłam głowę do góry, i powiedziałam.
-Lucy. Mam na imię Lucy.
Obróciłam się na pięcie, i poszłam w stronę sali, gdzie mamy lekcje. Później zadzwonił dzwonek. Weszłam do klasy. Była Matematyka... Nie wielbiłam jej za bardzo, szczególnie, jeżeli siedzę sama w ławce na końcu...
Jednak Jack też wszedł do sali. Nauczyciel powiedział mu, żeby usiadł ze mną, bo innych wolnych ławek nie było. Z uśmiechem na twarzy od razu powędrował w moją stronę. Inni patrzyli na niego ze zdziwieniem. No tak, to przecież jedyny uczeń, który się ze mną zakolegował. Jakieś chichoty się rozniosły po klasie, a ja przesuwałam swoje książki, po prostu tak.
Jack podszedł, usiadł na krześle i rozłożył wszystko potrzebne do lekcji. Nauczyciel wziął podręcznik, i podszedł do tablicy.
-A więc... Dzisiaj zaczniemy temat o układzie współrzędnych.- zaczął.
Nagle chłopak, który siedzi przy mnie wysłał mi karteczkę z ciepłym uśmiechem. Wzięłam papierek, a na niej było napisane dość ładnym pismem:

"Pójdziemy na lody po lekcjach?"

Uśmiechnęłam się słabo, i od razu wzięłam się za odpisywanie. Potem dałam mu ten kawałek papieru.
Widocznie uradowany moją odpowiedzią, spojrzał z końca sali na pana. Tablica była rozpisana jakimiś czarnymi cyferkami. Napisałam to wszystko w zeszycie w kratkę, a Jack postąpił tak samo, tyle że później. Poprawiłam włosy, i narysowałam na końcu zeszytu znowu tego lisa... 
Dlaczego ciągle go rysuję?! Może... to znak? 
Nie... Na pewno nie... 
Jack zauważył moje zamieszanie, lecz nic nie zrobił. Spojrzałam na niego, i nagle...
Zadzwonił dzwonek. Wyszliśmy z sali. Po Matematyce było jeszcze kilka lekcji. 
Koniec szkoły na dzisiaj. Zatrzymałam się obok drzwi, i napisałam SMSa do rodziców, że idę z kolegą na lody. Zgodzili się. Poczekałam na Jack'a, a tego długo nie musiałam zrobić. Wybiegł ze szkoły jak opętany, i mnie zauważył. Podszedł do mojej osoby i się uśmiechnął.
-Idziemy?- spytał ciepło. Skinęłam głową w znak zgody. Chłopak wyszedł ze szkoły, a ja za nim.
Po kilku minutach milczenia, nagle ten się odezwał:
-Jakie sobie wybierzesz lody? 
Zamyśliłam się, przyśpieszyłam krok tak, że porównałam się z Jack'iem.
-Raczej truskawkowe.-  odpowiedziałam cicho. 
-Ja też!- powiedział radośnie. Pojawiliśmy się przed lodziarnią.
Jack najpierw wpuścił mnie, a on wszedł do miejsca na końcu. Wziął pieniądze z kieszeni, i zauważyłam, że tyle to by starczyły na 2 loda. Podszedł do kasy, a ja stałam jak wryta. On zapłaci za moją porcję? Może to dlatego się mnie zapytał o smak?
Po chwili przyszedł, trzymając w rękach lody, i kiwnął w stronę wolnego stolika. Poszłam tam powoli, a ten dał mi porcję. Truskawkowe. 
Usiedliśmy, i zaczęliśmy jeść. Pyszne były, wręcz znakomite.
-Dlaczego zapłaciłeś za mnie?- spytałam ściszonym głosem, spod łba patrząc na Jack'a.
-No...- zaczął nie pewnie. Pozbierał słowa w głowie, i powiedział:- Po prostu chciałem być uprzejmy... do tego jesteś moją koleżanką, więc wiesz...
Skinęłam głową w znak zrozumienia.
-Jesteś moim pierwszym kolegą, albo nawet przyjacielem.- uśmiechnęłam się słabo.
Kiedy już skończyliśmy, musiałam iść do domu. Pomachałam mu "łapką", i poszłam w swoją stronę z ciepłym uczuciem na sercu.

[...] Zagubiłam się... Spadałam... [...]
Była noc... Zasnęłam, i pojawiłam się znowu w tej pizzerii. Martwe ciała dzieci leżały na podłodze, przyozdobionej płytami...
Nagle byłam w jakimś jasnym pomieszczeniu. Gdzieś widniały blade, czerwone plamy krwi. Poszłam do przodu, i pojawiłam się w jakiejś przestrzeni, zapełnionym kartami...
Zagubiłam się... Spadałam... Co miałam ze sobą zrobić? Otworzyłam oczy, i na chwilę dalej byłam w tym "karcianym świecie". Później coś się zaświeciło, mignęło...

Obudziłam się nie tam, gdzie miałam, a dokładniej... na podłodze, obok łóżka. Był już dzień. Deszcz, ulewa. Wstałam, i, zostawiając kołdrę na podłodze, ubrałam się, uczesałam, umyłam. Byłam gotowa. Zjadłam omlet, i poszłam do szkoły.
Tym razem nie było żadnych przeszkód ze strony innych. Ciekawe, dlaczego? Jednak nad tym już nie myślałam. Po chwili zadźwięczał dzwonek. Jack, ku mojemu zdziwieniu, stał pod szkołą. Na kogoś czekał...
-O! Jesteś!- wykrzyknął radośnie Jack z ciepłym uśmiechem na twarzy. Widocznie, jego słowa były adresowane do mnie... Podbiegłam do niego, z lekkim uśmiechem.
-Idziemy?- spytałam, patrząc na niego z dołu. Był wyższy ode mnie, więc jeżeli miałam mu dotknąć czubka głowy to zajęłoby dużo wysiłku.
-Idziemy!- odpowiedział, i weszliśmy do placówki.
Dzwonek, lekcje, koniec. Przeciętny dzień... Ale czegoś mi tu brakowało...
Nie było wyśmiewania się ze mnie. To było dziwne... A zarazem fajne.
Deszcz lał jak z cebra. Nie miałam parasolki... Ale Jack, z ciepłym uśmiechem na twarzy, miał parasol. Podszedł do mnie.
-Idziemy?- spytał, i zaczął trzymać parasol nade mną.- Pójdę najpierw z tobą, a potem zmykam do swojego domu, hehe.- zachichotał. Uśmiechnęłam się, i kiwnęłam głową.
Szliśmy pod deszczem. Czerwony parasol chronił mnie i Jack'a przed ulewą. Jeszcze kilka metrów, i będę tuż przed mym domem. Oczywiście, że po drodze skakaliśmy po kałużach i patrzyliśmy spod parasola, czy słońce już nie wyszło zza chmur. Było wesoło. Pierwszy raz się zabawiłam z PRZYJACIELEM.
-To ja już pójdę..- uśmiechnęłam się lekko Jack'owi, i weszłam do środka mego domu. Ten pomachał mi ręką na pożegnanie, i poszedł w swoją stronę.
Nagle podbiegła do mnie mama, widocznie zmartwiona.
-Lucy! Nie zamoczyłaś się?! Była straszna ulewa! Pewnie jesteś mokra do ostatniej niteczki!- po tych słowach matka dotknęła moje ubranie.- Sucha...! Lucy, czy ktoś z tobą szedł?
-Em... Chyba...- odpowiedziałam.
-Czy to ten "kolega", który cię zaprosił na lody?- zaśmiała się mama.
Kiwnęłam lekko głową, i odeszłam od niej. Matka stała dalej, śmiejąc się cicho.Weszłam do swojego pokoju i odrobiłam pracę domową. Wyciągnęłam mój zeszyt z rysunkami. Śladem od ołówka HB był znów ten lis... Wyglądał coraz bardziej jak... ja?
Rysowałam dużo szkiców z tym zwierzęciem. Od siadu do samego tańczenia i śpiewania z różowo-złotym mikrofonem. Coraz szybciej i płynniej przesuwałam ołówkiem, i coraz bardziej wychodziły mi te rysunki. Aż nagle... Narysowałam tą lisicę (wymyśliłam, że to będzie ona) jako animatronika... Teraz zaczęłam rysować jej "projekt". Całą, dłonie, stopy, twarz... Radosną, smutną... Poniszczoną i nowiutką...
Nazwałam ją Mangle, sama nie wiem po co... Przestałam rysować, zamknęłam szkicownik i spakowałam się do szkoły. Założyłam na głowę słuchawki, i zaczęłam słuchać muzykę...
Nagle do mojego pokoju wszedł ojciec, z folderem. Cicho położył to na biurko, podczas gdy ja słuchałam muzyki, patrząc w ścianę i leżąc na boku. Drzwi od mojego pokoju się zamknęły, a ja lekko zamknęłam oczy.
Krew, nóż, księżyc... w słuchawkach już nie było pięknego dźwięku spokojnej melodii, a psychopatyczny śmiech mężczyzny... Uciekałam, a wokół mnie był ogień...
Otworzyłam znów oczy. Co się stało?
Usiadłam na łóżku, i zauważyłam brązową kopertę z napisem "IMPORTANT".
"Co to?" pomyślałam, wstając. Podeszłam do mojego biurka i wzięłam folder. Otworzyłam to... a tam... jakieś papiery.
Moje zdjęcia z dzieciństwa, data urodzenia i powód mojej heterochromii... Ale niczego prawie tam nie było. Same "Powód nie znany" itp. itd.... To takie dziwne...
A raczej to ja jestem dziwadłem. Nie znane powody moich oczu... Tak. To moje oczy odgrywają tu rolę główną. Dlaczego?
Wyśmiewają mnie przez to. AHAHAHAHA, LUCY MA CZARNE OKO!
Nie znoszę tego... Mam ochotę się zabić... Ten świat nie jest dla mnie. A co, kto mi zabroni?
Lecz później spotkałam Jack'a... Dobry przyjaciel, ale nie wiem, co do niego czuję... czyżby to...
Stałam, patrząc na jeden punkt. Dopiero teraz się zorientowałam, iż na jednym z dokumentów jest coś skreślone fioletowym atramentem... Co tam było napisane? Coraz więcej zagadek...
Zeszłam na dół po coś do picia. Byłam strasznie spragniona... Napiłam się soku pomarańczowego, i nagle...
Zaczęłam się dusić. Trzymałam się za szyję, i przyklękłam na kolanach.
-Lucy?!- do kuchni wbiegła zatroskana matka, i od razu wzięła telefon.- Halo?! Moja córka się dusi..!
Po 5 minutach przyjechała karetka, która mnie uwiozła do szpitala jak najprędzej. Coraz bardziej brakowało mi powietrza, i się mi wydawało, że się uduszę...
Zrobili wszystko co mogli... Nie widziałam, co ze mną robili, ponieważ zemdlałam...

~~~~~~~~~~~~~~~~~

-Lucy... Lucy...?- ktoś mnie szturchnął w ramię. Otworzyłam słabo oczy, a przede mną pojawiła się postać chłopięca. Był to Jack.- Na reszcie! Już myślałem, że cię straciłe... straciliśmy!- powiedział.
Złapałam się głowy dłoniami, i spróbowałam usiąść na łóżku. Udało mi się po kilku próbach, a ostatnia, i udana, powtórka była z pomocą przyjaciela.
-Co ja tu robię?- spytałam, lecz to pytanie było retoryczne...
-No... oddychasz, żyjesz. Chyba.- zamyślił się chłopak. Uśmiechnęłam się słabo.
Nagle do pokoju w szpitalu wparowała pielęgniarka.
-Panna Lucille powinna odpocząć.- akcent doktorki był trochę sztuczny.- Proszę, niech pan Jackson wyjdzie stąd.
Jack westchnął, i wyszedł z pokoju, w którym byłam. Pielęgniarka od razu zaczęła badania.
-Wszystko dobrze... ale panna musi odpocząć.- oderwała się ode mnie, i wyszła stąd.
Zauważyłam moją torbę. Wzięłam ją, była na wyciągnięcie ręki, i wydostałam mój szkicownik. Otworzyłam na stronie gdzie był projekt Mangle. Zaczęłam coś nucić pod nosem...
Zapisałam to, co było w mojej głowie, na kartce w linijkę:
Come 
Lullaby
I can see your eyes
Deep inside
Dhining in the dark
You and I 
Falling in the stars 
Burn desire 
We will fight the night 
And all the lies
Riding thru the fire
We'll be free to fly 
Never-ending light
In the darkest night
You're the reason why
I don't wanna die
Away from the deep shadow 
We fly
Away from the deep shadow 
We fly 
Away from the deep shadow 
We fly 
We fly
We fly
Riding thru the fire
Uśmiechnęłam się mimo woli, i zaczęłam skrobać obok tekstu jakieś szkice Mangle. Zaczęłam myśleć, a to nie było trudne. Słowa same mi się pisały pod moim ulubionym cienkopisem...
Dalej pisałam słowa, jakie przychodziły mi do głowy. Nagle do pokoju weszła mama, i podeszła do mnie.
-Dziecko ty moje... Na szczęście, że ciebie nie straciłam!- przytuliła mnie, bo siedziałam, opierając się plecami o poduszkę. Uśmiechnęłam się lekko, i też ją przytuliłam. Później ta odeszła, zostawiając mnie w białym pokoju.
Zamyśliłam, poprawiając poduszkę pod plecy. Wzięłam moją torbę, i pogrzebałam w niej trochę. Znalazłam tam swoje lusterko. Spojrzałam przez nie na siebie i westchnęłam - czarne oko zmienia mój cały wygląd... na gorszy.
Położyłam się. Nakłoniło mnie do snu, prawie zamykałam oczy. Lecz wszedł do mojego pokoju doktor z rodzicami.
-Nie wiemy, co się z nią stało.- przyznał pielęgniarz, trzymając w ręku clipboard.- Pewnie napój, który spożyła był otruty, bądź był w jakimś przypadku przeterminowany. Co pańska córka piła przed uwiezieniem ją do szpitala?- zapytał doktor, kręcąc wytwornie swoje równie obcięte wąsy.
-Sok...- odpowiedziała moja mama. Odwróciła się w moją stronę.- Jaki piłaś, kochanie..?
-Pomarańczowy.- z lekką chrypką odpowiedziałam, przysłuchując się rozmowie pomiędzy dorosłymi.
-Czyli, może spleśniał...- z zadumą mruknął "Wytworniś" (piękna nazwa, nieprawdaż?).
-Kupiliśmy go dzień przed... No...- zaczęła matka, jednak doktor jej przerwał.
-Zacznijmy od początku.- nerwowo powiedział ten.- Ona wypiła pomarańczowy sok, Pani zadzwoniła do nas, przyjechaliśmy, ona się dusiła, a teraz jest tutaj.- wskazał na mnie swoim z-manicure'owanym palcem.
-Tak...- powiedziała mama, patrząc na swoje odbicie w podłodze.
-A więc, czy w tym soczku było coś podejrzanego, na przykład... Jakiś Ninja wlał tam miksturę dla, otruty?!- zrobił dziwną minę i, wyrzucając gdzieś podkładkę na papiery i długopis, ustawił się jak na karate.
-Pan się chyba nie nadaje na doktora...- mruknęła moja mama. Pielęgniarz szybko poprawił krawat i wziął swoje rzeczy.
-Emm... Czyli, jakie są podejrzenia na temat tego chwilowego zaduszenia się?- spytał, zakładając jeszcze raz swoje okulary na nos.
-Nie wiemy...- powiedziała mama, siadając na łóżku, kątem oka patrząc na mnie. Również, z lekkim trudem, usiadłam na białym prześcieradle.
Ten jednak kiwnął, i, westchnąwszy, zapisał coś na papierach.
-Khm... Napisałem, iż nie wiadoma przyczyna jej chwilowego zaduszenia się.- powiedział ten już bardziej "po Doktorsku".- W jak najszybszym czasie postaramy się już znaleźć te przyczyny. Panna Lucille jutro powróci do domu.
Mama kiwnęła, i, z lekko zatroskanym wzrokiem, spojrzała na mnie, jednak później się uśmiechnęła. Popatrzyłam się na nią i ją przytuliłam. Tak. To była MOJA mama.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wreszcie minął ten dzień. Sen był tym razem normalny - bez żadnej krwi, śmierci i martwych dzieci. I to, w sumie, było dziwne... Ale dobra, bez szczegółów.
Obudziłam się w szpitalu. Tak, spałam długo, jednak powitał mnie ciepły uśmiech Jack'a. Ten powiedział, że już wyjeżdżamy. Z lekkim trudem wstałam, ubrałam się, kiedy już wszyscy wyszli z pokoju. Potem pozbierałam swoje rzeczy, poprawiłam włosy i wyszłam na korytarz. Kroki rozlatywały się wokoło, jakieś rozmowy, jeżdżące wózki...
Rozejrzałam się. Nie widziałam swoich rodziców... Nagle ktoś dotknął mojego ramienia. Wzdrygnęłam i spojrzałam za siebie. Był to doktor.
-Rodzice panny Lucille są na podwórzu.- wyjaśnił.- Przed budynkiem.
Skinęłam lekko głową i pomaszerowałam w stronę schodów, wiodących na dół. Wyszłam, i od razu podniosłam głowę do góry. Włosy się rozwiały, oczy powoli zamykały, i na chwilę ujrzałam ciemność. Znowu to... Ten realistyczny obraz, przedstawiający śmierci dzieci... Otworzyłam szybko oczy a wizja zniknęła. Zamiast niej się pojawił Jack, z mamą i tatą. Rozmawiali ze sobą. Rudowłosy przyjaciel to mówił, to się serdecznie śmiał. A rodzice uważnie przysłuchiwali się opowiadaniom Jack'a. Uśmiechnęłam się słabo i podeszłam do nich.
-Pomogę ci.- powiedział do mnie Jack i wziął moją torbę. Chciałam odmówić, lecz ten już włożył ją do samochodu. Wsiadłam do czerwonego auta i jechałam, śpiąca, do domu. Kiedy już tam dotarliśmy, od razu poszłam do swojego pokoju, skacząc na biało-błękitne łóżko. Zapomniałam o tym, że Jack jechał z nami.
Spałam kilka godzin. Może tak z około... 3-4 godziny..? W szpitalu było nie wygodne łożo. Zeszłam na dół w mojej piżamie w kotki i pieski. Zastałam tam Jack'a, gadającego z rodzicami. Podobno ma niezłe historie - pomyślałam i zostałam zauważona przez te trzy osoby.
-Wreszcie się obudziłaś!- powiedziałam mama, podbiegając do mnie i przytulając. Kolega ze szkoły zachichotał, a ja się słabo uśmiechnęłam.
-To ja już pójdę.- powiedział wkrótce Jack, jednak mama nalegała, aby został.
-Powiemy twoim rodzicom, że jesteś u nas.- pomilczeniu wreszcie mój tata.
Rudowłosy kiwnął, wziął telefon i zadzwonił gdzieś, klikając w cyferki na klawiaturze.
-Halo..? Mamo? Yyy... Tak, żyję... Jestem w domu u... Koleżanki. Nie! Nie jest moją... Yyy... Dobrze... Tak, jej rodzice mi pozwolili zostać. Nie, nic mi nie jest. Ok, dzięki...
Zrozumiałam z tych rozmów Jack'a z jego rodzicem, iż może u nas zostać jeszcze. Ucieszyłam się w sumie, jednak trochę się bałam... Dotychczas pamiętam ten sen, gdzie mnie ktoś zabił, a Jack chciał wykrzyknąć... Ale ufam mu, to na pewno.
-Może herbatki?- zapytałam wkrótce cicho. Ten spojrzał na mnie i się ciepło uśmiechnął.
-A jaka jest?- usłyszałam ciche chichoty rodziców i jakieś szepty.
-No... Jest miętowa, czarna...
-Można miętową?- spytał Jack.
-Oczywiście!- powiedziała wnet mama i pobiegła od razu do kuchni, by zrobić napój dla kolegi. Tata ciągle na nas patrzył uważnie, podczas gdy ja wtedy zauważyłam, że mam na sobie dalej piżamę.
-Emm... Ja zaraz przyjdę...- zaszeptałam i rzuciłam się na górę do pokoju. Wkrótce założyłam czarne leginsy, czarną, puchatą bluzę z kocimi uszami i białą koszulkę w paski-zebry. Nie wiem, czy wyglądałam ładnie - po prostu chciałam coś założyć. Nie interesował mnie wygląd.
Jack, mama i tata już siedzieli przy stole i o czymś rozmawiali.
-Coś ominęłam..?- zapytałam wkrótce, siadając przy stole. Nagle zadzwonił telefon u matki. Ta podbiegła, by wziąć komórkę. Ojciec poszedł wnet do swojego pokoju, sprawdzić, czy nie przyszedł do niego list, i czy nic nie dzwoniło. Cóż, w te czasy jakby nie było elektronicznych telefonów - dom był drewniany w środku, a od czasu do czasu światło się wyłączało u nas.
Zostałam sama z Jack'iem. Ten zaczął rozmowę.
-W szkole będą zmiany. Zobaczymy, w jakim sensie mówił radiowęzeł.
-Tak.- powiedziałam. Poczułam wzrok na mnie, zatem usłyszałam siorbanie gorącego miętowego napoju. - Podoba ci się herbata..?- zapytałam nieśmiało. Jack się uśmiechnął.
-Oczywiście! Miałaś dobry pomysł, żeby zrobić miętową herbatę.- powiedział.
-Cieszę się.- słabo się uśmiechnęłam.

~~~~~~~~~~~~~~~~

W ten moment szłam do szkoły. Coraz bardziej moje sny były krwawe i bardzo realistyczne. Nie mogłam uwierzyć, że odgrywałam w nim niemałą rolę. Cóż, a w szkole jakoś sobie radziłam.
Zmiany w tym miejscu były nawet spore. Szczególnie na placu i w klasach. Ustawiono ławki tak, że było po cztery miejsca w każdej. Akurat wtedy zakolegowałam się z Sakurą i Luhanem. To było tak:
Wchodząc do szkoły, zauważyłam Jack'a i jakąś dziewczynkę z długimi, czarnymi włosami. Widać było, że ta płakała, zarazem trzymając prawą rękę. Przyjaciel wziął ją do pielęgniarki. Nie wiedziałam, co było dalej, ale wiem, że od tamtego dnia siedziałam nie tylko z Jack'iem, z Sakurą - tą czarnowłosą dziewczynką-,  i z (jak się okazało) jednym chłopakiem-blondynem. Miał na imię Luhan, był bodajże z Chin. Teraz w naszej klasie było dużo dzieci z innych narodowości. Mi to nie przeszkadzało. 
A te zmiany na placu? Posadzono dużo kwiatów. I drzew.
Dziś po szkole spotkałam się z Jack'iem.
-Idziemy?- spytał chłopak, uśmiechając się. Skinęłam głową.
Ten mnie odprowadził do domu. Przy starej szkole Jack'a, gdzie się zetknęłam z nim pierwszy raz, pojawiło się mężczyzna z fioletową koszulką, a włosy miały odcień tej samej barwy. Jack wolał nie zwracać na niego uwagi, więc poszliśmy dalej. Jednak pan cicho się zaśmiał, i zatrzymał nas, ciągnąc za me włosy.
-Lucille Watson i Jackson Ashwood...- odezwał się z mrocznym uśmiechem.- Zabić was teraz, czy póżniej? Bo trochę mi szkoda takich ładnych dzieci...
-Co pan robi..?- spytałam cicho, powstrzymując łzy od bólu.
-Zostaw ją!- "warknął" Jack, i pociągnął za rękę mężczyzny. Efekt był nie taki, jaki przewidział przyjaciel, jednak ten wyciągnął nóż z kieszeni i zrobił ranę na policzku chłopaka. Narzędzie błysnęło w słońcu, które się spuszczało za domami i drzewami.
Jack, trzymając się za ranę, nogą nacisnął na stopę mężczyzny.
-Cholera!- zakrzyknął dorosły i przypadkowo upuścił broń. Chłopak szybko wziął nóż i pociął nim dłoń, która trzymała za moje włosy. Uciekliśmy, jednak ten zdążył mi zostawić rankę na szyi.
Rozeszliśmy się po domach. Mama jak zwykle się spytała, jak było w szkole, nie podejrzewając o tym, co się zdarzyło przy placówce obok. Nie opowiedziałam jej o tym, a po prostu odpowiedziałam: "Tak jak zwykle, nic nowego.". Nie lubiłam, jak mama się martwi, więc po odpowiedzi poszłam na górę do swojego pokoju. Wyciągnęłam z torby mój szkicownik, i od razu wzięłam się za rysunek. Narysowałam wszystko, co widziałam we śnie - najmniejsze szczegóły zostały oznaczone na nim. Pokręciłam głową i zerwałam stronę, po czym zgniotłam. Papier z rysunkiem okazał się teraz w śmietniku, więc mogłam odetchnąć z ulgą. Wzięłam notatnik z tekstem piosenki, którą wymyśliłam i zaczęłam coś skrobać, nucąc piosenkę. Znudziło mi się i odłożyłam cienkopis na miejsce.
Oparłam się o rękę i powoli zamykałam oczy. Przypomniałam sobie, że mogą mi się pokazać te sceny... Natychmiast podniosłam powieki i westchnęłam. Ziewnęłam i się pociągnęłam, podnosząc ręce do góry.
-Lucy, kolacja!- wykrzyknęła mama z dołu, a ja zeszłam ze schodów do jadalni.
-

środa, 6 kwietnia 2016

Od Foxy'ego C.D Mangle

Szybko przemknęliśmy przez korytarz, aby stróż nas nie zauważył i aby nie zdążył zamknąć drzwi.
Podchodzę do wejścia i...
- KURDE! Zamknął drzwi... - wkurzyłem się.
- Mam pomysł - zachichotała Mangle.
Podeszła do okna i zaczęła pukać. Wystraszony stróż patrzy się na nią, a ona:
- Panie, daj pan pięć złoty, bida w kraju!
Myślałem, że się porzygam (lol, nwm jak) ze śmiechu.
<Mangle? Sory, że krótkie ;-;>

Od Mangle CD Foxy'ego

  Uśmiecham się do lisa.
 – A po co pytałeś?– Patrzę na zegar. 2:29. Jeszcze zostało kilka godzin, i nastąpi piekło, jak dla mnie. Już to sobie wyobrażam - małe dzieci wbiegają do pizzerii, zauważają scenę, siadają przy stolikach, jedzą pizzę i patrzą na występ trzech animatroników. A ja będę siedziała, samotna. W sumie, to chyba dobrze, że sama. Nikt mnie nie będzie "masakrował".
  – A tak...
  Wzdycham i odwracam głowę do Foxy'ego. Mrugam.
  – Po prostu.– Foxy się uśmiechnął, a ja odwzajemniłam uśmiech.
  Patrzę za siebie.
  – Idziemy straszyć stróża?– Spytał Lisiasty. Straszyć nocnego stróża? No cóż, może, jednak, się pojawię. Dawno u niego nie byłam. Może jest jakiś nowy?
  – Ok.

<Foxy?>

wtorek, 5 kwietnia 2016

Od Foxy'ego C.D Mangle

- Freddy, ty fajtłapo! - krzyknęła Chica. - Widzisz co teraz jest z pizzą, którą przygotowałam na jutro?! Jest spłaszczona!
- Em... - zaczął Freddy.
- Żadne "Em..."! Sprzątaj to teraz!
Freddy (wystraszony) od razu rzucił się na ziemię i zaczął to sprzątać pod okiem Chici.
Ja, Toy Chica i Mangle patrzyliśmy się na to. Po chwili parsknęliśmy śmiechem.
- Taki król stada? To ja wolę nie! - powiedziała przez śmiech Toy Chica.
Kiedy ochłonęliśmy Toy Chica zaczęła pomagać Chice w robieniu nowych pizz.
- Emm... Mangle? - spojrzałem w stronę lisicy.
- Tak? - popatrzyła na mnie pytająco.
- Gdzie jest... emm... - nie umiałem nic wymyślić. - Em... Bonnie?
- Bonnie? Chyba straszy stróża, a co?
- Emm... tak z ciekawości się pytam...
<Mangle?>

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Od Mangle CD Foxy'ego

  – Och...
  Patrzę na lisa-animatronika i się uśmiecham. Spoglądam na Toy Chicę.
  – Cóż, rozmawiamy o tym, co by się stało, gdybyśmy byli... Ludźmi?– Odpowiadam na jego pytanie i wzdycham.– Ja już wymyśliłam swój wygląd. Bym miała różowe włosy i złote oczy...– Czuję uścisk w gardle robota i z wbijam wzrok na podłogę. Umilkłam.
  – A ja była bym blondynką z różowymi policzkami, błękitnymi oczami i niezłą figurą!– Toy Chica chichota, a ja uśmiecham się mimowolnie.
  – A ja...
  – Byłbyś rudym chłopcem!– Śmieje się Freddy i pojawia się obok Foxy'ego.– No co tam, dziewczyny?– Miś-animatronik wyszczerza zęby w szerokim uśmiechu.
  – Grr – Foxy depta na stopę Freddy'ego.– Chciałem coś innego powiedzieć.
  – To może byłbyś blondynem?– Żartuje Toy Chica, znowu wydając piskliwy, dziewczyński chichot. Wzdycham i ja, ponownie. Zamykam oczy.
  – Ej, Freddy, a ty jak byś wyglądał jako człowiek?– Pyta Foxy.
  – Ja byłbym brunetem z błękitnymi oczami i...– Nagle miś wchodzi na stół (oczywiście porozrzucał wszystko) i podnosi ręce.– KRÓLEM STADA!!!– Spada na Chicę, która podchodziła do nas z talerzem pizzy.
  – AHAHAHAHAH NOOB

<Foxy, ewentualnie reszta? xdd>

NO HEJ PIERWSZE OPO xdd Od Foxy'ego do Mangle

Siedziałem w Pirate Cove. Ta, Freddy, Chica, Bonnie byli na scenie. A ja muszę tu siedzieć cały dzień. Głupia tabliczka "Out of Order"... Nadchodzi północ. Jest już ciemno.
...
Wszyscy ludzie wyszli. W końcu mogę wyjść z mojego... domu? Nie, nie będę nazywał tego zakurzonego kąta moim domem. Wyszedłem z tego okropnego miejsca.
Mangle do mnie podeszła.
- Cześć Foxy, jak tam? - zapytała.
- Ehh... lepiej nic nie będę mówił. Kolejny nudny dzień spędzony w tym zakurzonym kącie... - westchnąłem.
Po chwili dodałem:
- Muszę pogadać z Golden Freddy'm.
- Uh... Okej, to miłej rozmowy. - powiedziała Mangle i zaczęła rozmawiać z Toy Chicą.
Powolnym krokiem zacząłem chodzić po całej pizzerii i szukać Goldena.
- No gdzie on j... - nie dokończyłem
- BU!! - krzyknął za plecami Golden.
Odwróciłem się niepewnie.
- Jezu, Golden, wystraszyłeś mnie na śmierć! - powiedziałem
- Heh, wiem.
Westchnąłem.
- Szukałem cię. Muszę się ciebie o coś zapytać...
- Ta, ta, no nawijaj.
- Jak długo jeszcze będę nieczynny? - zapytałem.
-... Emm... No wiesz, nie wiem... dlaczego się o to pytasz MNIE? - odpowiedział.
- Bo ty tu jesteś najdłużej, masz wgląd do pokoi o których nawet nie wiem i pewnie wiesz więcej. Ale skoro nie wiesz, to trudno... - odwróciłem się i poszedłem w drugą stronę.
- Przykro mi, że musisz tak czekać... - westchnął GF i zniknął.
Podszedłem do Mangle i Toy Chici.
- No i o czym tak gadacie, dziewczyny? - spojrzałem na obie.
<Mangyyyl???>

piątek, 1 kwietnia 2016

POWRACAMY

A WIĘC
EKIPA MA POWRÓCIĆ
ODNAWIAMY BRYGADĘ XXL

Kto ma być:
Freddy - Kaya
Bonnie - Luna
Foxy - Lots
Chica - Atlas
Toy Chica - Kazik (?)
Marionetka - Mario :B
Golden Freddy - Ju knoł hu
Mangle - Fenek (ja xD)

KTO SIĘ CIESZY